Robert Kubica. Legenda kończy dziś 40 lat
Co tydzień siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby oglądać tę rywalizację. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów. Że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał nas prowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki tym transmisjom, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości.
Włodzimierz Szaranowicz wygłosił te słowa 5 marca 2011 roku. Adam Małysz kończył wówczas swoją piękną karierę. Znów nawiązuję do skoczka z Wisły, a aktualnie prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Natomiast robię to nie bez przyczyny. W moim odczuciu Robert Kubica jest postacią, którą można pod wieloma względami porównać z „Orłem z Wisły”. A te słowa, wypowiedziane w 2011 roku przez Szaranowicza, bez większego trudu można by przypisać fenomenowi, który stanowił i wciąż stanowi dla nas Kubica. Urodzony w Krakowie kierowca obudził Polskę. I dał nam coś niezwykłego. Coś, o czym wszyscy będą pamiętać na zawsze.
Polska na ustach całego świata
Grand Prix Węgier, rok 2006. Robert Kubica na torze Hungaroring debiutuje w Formule 1 w barwach zespołu BMW Sauber. Staje się pierwszym i jak dotąd wciąż jedynym Polakiem, który dostał fotel w najważniejszej serii wyścigowej na świecie. Wieści rozchodzą się powoli, natomiast szaleństwo wybucha kilka tygodni później. W trakcie Grand Prix Włoch młody Polak zajmuje 6. miejsce w kwalifikacjach. W niedzielę po 53 okrążeniach rywalizacji na torze Monza zajmuje 3. miejsce. Podium w trzecim wyścigu w F1. Świat oszalał. Polska była na ustach wszystkich. 21-latek urodzony w Krakowie przegrywa tylko z Michaelem Schumacherem i Kimim Raikkonenem. Nie trzeba dodawać nic więcej. To narodziny gwiazdy. Nie polskiej – globalnej.
A potem… potem siadaliśmy niemal co tydzień, jak do telenoweli. Pokazał, że można w życiu wygrać… ewidentnie bez układów. Zaczynał jako idol kryzysowy, a poprowadził nas jako ambasador wspaniałego skoku… nie tylko do Europy. Do świata. Był powodem ogromnej zbiorowej radości. To był czas, w którym Polska żyła Formułą 1. Nie tylko mieliśmy w niej swojego chłopaka, ale on wyczyniał tam prawdziwe cuda. Rok 2008 był karuzelą niesamowitych emocji. Podium w Malezji, Bahrajnie, Monako, Walencji, Włoszech, Japonii i wygrana w Kanadzie. Kubica zdobył wówczas tyle samo punktów co Kimi Raikkonen – 75. Przegrał podium mistrzostw świata dlatego, że Fin w trakcie sezonu wygrał więcej wyścigów – dwa. Nie zmieniało się to, że Kubica był na ustach całego świata. Był globalnym ambasadorem Polski. I to nie w sporcie, który interesuje kilka krajów na krzyż. W sporcie, który śledzi cały świat.
Wybitny Polak na drodze po marzenia
Kubica stał się z automatu naszym bohaterem. Naszym – moim również. Zimą z kolegami ze szkoły weekendy spędzaliśmy na budowaniu skoczni na największych stromiznach. Oddawaliśmy się Małyszomanii, bo na naszym terenie były ku temu idealne warunki. Mieszkaliśmy kilkanaście kilometrów od Wisły. Natomiast kiedy śnieg znikał, wszyscy chcieliśmy być jak Kubica. Oklejaliśmy nasze rowery w naklejki rodem ze świata F1 i co weekend wytyczaliśmy sobie inne tory. A później… po prostu się ścigaliśmy. Jak Kubica, który otworzył całej Polsce oczy na wyścigi.
Na fali Kubicomanii wyrosło całe pokolenie… albo nawet dwa. Najwybitniejsze jednostki przebijają się teraz do juniorskiego świata wyścigów. Mamy coraz więcej liczących się chłopaków w krajowych seriach Formuły 4, a nawet w Formule 3. Nie mam żadnych złudzeń co do tego, że dla większości, albo nawet wszystkich tych chłopaków, pierwszym idolem był Kubica. To dzięki niemu zakochali się w wyścigach. On był ich natchnieniem i wzorem, do którego chcieli równać. I kto wie – może któremuś to się kiedyś uda. Ale czy doczekamy drugiego polskiego kierowcy zdolnego do wygrania wyścigu grand prix Formuły 1? No właśnie… w tym momencie wydaje się to prawie nierealne. Robert zawiesił poprzeczkę tak wysoko, że… być może żaden Polak nie zdoła się nawet do niej zbliżyć.
Robert Kubica i rajdy samochodowe
Polak nigdy nie krył fascynacji rajdami samochodowymi. Zawsze ciągnęło go do tego sportu. Nawet kiedy ścigał się w Formule 1, nie mógł odmówić sobie wskoczenia do rajdówki. Startował głównie w mniejszych rajdach we Włoszech. Kiedy na stole był już kontrakt z Ferrari – prawdopodobnie nawet podpisany – doszło do wypadku. Sytuacja z Ronde di Andora wstrząsnęła nie tylko Polską, ale całym motorsportowym światem. To był moment, który brutalnie przerwał karierę Kubicy. No właśnie – przerwał. Wówczas wiele osób było zdania, że zakończył ją na zawsze.
Ku ogólnemu zdziwieniu, dzisiejszy jubilat już po roku siedział w rajdówce… i wygrał trzy rajdy. W 2013 roku został rajdowym mistrzem świata w klasie WRC 2. To sukces, którego do dzisiaj nie powtórzył żaden inny polski kierowca. Robert jadący wówczas wspólnie z Maciejem Baranem wygrał w Grecji, Włoszech, Niemczech, Francji i Hiszpanii. To w połączeniu z 2. miejscem w Finlandii dało mu tytuł z ogromną przewagą. Często podnoszona jest taka opinia, że Polak nie miał wówczas dużej konkurencji. Zapominamy jednak o tym, że toczył tam pojedynki m.in. z Elfynem Evansem, Haydenem Paddonem i Esapekką Lappim. Wszyscy trzej byli później kierowcami fabrycznymi w WRC, a Evans został nawet wicemistrzem świata. Kubica zlał go we wszystkich pięciu rajdach, w których panowie się ze sobą spotkali. Przy dwóch spotkaniach z Paddonem również Polak był górą. Lappi pokonał go w Portugalii, ale przegrał w Finlandii.
Co on robi?
Kierowcy wyścigowi – również ci z przeszłością w F1 – miewali swoje przygody z rajdami. Natomiast koniec końców raczej nic wielkiego z nich nie wychodziło. Różnice pomiędzy jazdą bolidem wyścigowym i samochodem rajdowym wydawały się zbyt duże. W połączeniu ze zmiennością warunków i innymi okolicznościami, niemal niemożliwe było przestawienie się do tego innego świata. I nagle w Rajdzie Monte Carlo 2014 Kubica wsiada do Fiesty RS WRC i… co robi? Pierwsze dwa odcinki wygrane. Przewaga prawie 37 sekund nad… aktualnym mistrzem świata, Sebastienem Ogierem, w topowym Volkswagenie Polo R WRC.
Przygoda Kubicy z rajdami była mimo wszystko… trudna. Nikt nie mógł odebrać mu nieprawdopodobnego talentu i umiejętności, natomiast… czegoś zabrakło. Dwa pełne sezony w WRC przyniosły kilkanaście wygranych odcinków specjalnych, ale nie przyniosły podium w żadnym rajdzie. O przyczynach takiego stanu rzeczy można by dyskutować długimi godzinami. Jedni stwierdzą, że Polak prowadził samochód w zbyt agresywny sposób i za bardzo ryzykował. Inni powiedzą, że w gruncie rzeczy nie było innego sposobu, bo niemożliwym jest rywalizacja jak równy z równym z fabrykami, kiedy ma się pod sobą prywatny, mały zespół. Prawda pewnie jest gdzieś po środku.
W 2016 roku Robert Kubica wystartował w swojej ostatniej rundzie WRC – Rajdzie Monte Carlo. Ku mojemu rozczarowaniu, wypadł z drogi na trzecim oesie. Czekałem na niego na Les Costes – Chaillol, ale… no cóż. Nie było mi dane zobaczyć go w akcji. Na szczęście udało mi się to kilka miesięcy wcześniej podczas Rajdu Wielkiej Brytanii. To w gruncie rzeczy byłoby na tyle, jeśli chodzi o rajdy.
Powrót
Po rozgrywanym w lipcu 2016 roku Rally Coppa Citta di Lucca, Kubica nie wrócił już na oesy. Na horyzoncie pojawiło się coś, co przez długi czas… wydawało się wprost nierealne. A więc powrót do wyścigów. Przez lata słowo „powrót” odmieniane było przez wszystkie przypadki. W końcu traktowane też… jako żart. Ale on to zrobił. Pomimo problemów z ręką, która ucierpiała w rajdzie w 2011 roku, Kubica był w stanie prowadzić bolid Formuły 1. W 2017 roku testował je dla Renault i Williamsa. Podczas kolejnego sezonu pełnił rolę kierowcy rezerwowego w stajni z Grove. Samo to było już sporym osiągnięciem. Natomiast wkrótce po tym… wszystko się dopełniło.
Polak został kierowcą Williamsa na sezon 2019. Po 8 latach oczekiwania i tysiącach zapisanych w biografii stron, Kubica wrócił do domu – do Formuły 1. Mowy o sukcesach naturalnie już nie było. Bolid Williamsa nie nadawał się do walki. Wokół całej historii powstało mnóstwo anegdot. Natomiast brytyjska stajnia zdobyła w sezonie 2019 1 punkt i… wywalczył go właśnie Kubica. Był to potężny prztyczek w nos dla wchodzącej wówczas gwiazdy brytyjskiego motorsportu, czyli George’a Russella. Junior Williamsa zresztą nie miał łatwego życia z polskim kolegą z ekipy. Na jego tle Robert pokazał, że wciąż ma… to coś. Nigdy tego nie stracił.
Kubica, czyli… po prostu kocham się ścigać
Po sezonie 2019 Kubica pozostał w F1, ale już nie w roli kierowcy wyścigowego. W latach 2020-2022 Polak pełnił rolę kierowcy rezerwowego w Alfie Romeo. W 2021 roku wystartował w Holandii i we Włoszech, natomiast w obu przypadkach nie zdołał zapunktować. Zresztą, był to czas, kiedy Robert skupiał się już na czymś innym. Sezon 2020 spędził w słynnej niemieckiej serii DTM, gdzie stanął na podium w wyścigu w Zolder. Następnie skierował swoje kroki w stronę wyścigów długodystansowych.
Na przestrzeni ostatnich lat Polak wygrywał European Le Mans Series, ale został też mistrzem świata WEC w klasie LMP2. W sezonie 2024 spełniło się jedno z jego marzeń. Dopełniło się to, co miało stać się wiele lat temu. Po Kubicę zgłosiło się w końcu… Ferrari. W związku z tym Polak przejechał pełny sezon cyklu WEC w najwyższej, królewskiej kategorii Hypercar. I zwróćmy uwagę na to, że naprawdę niewiele zabrakło, aby nasz kierowca wygrał w tym roku legendarny wyścig 24 godziny Le Mans. To pokazuje, że ta historia jeszcze nie dobiegła końca. Robert Kubica to człowiek, który wciąż ma w sobie to coś. Wciąż jest piekielnie szybki i nie ma oporów przed tym, aby nam o tym co jakiś czas przypominać. To fenomen.
Wszystkiego najlepszego, panie Robercie
Wrócę do pytania, które postawiłem sobie na początku – już w tytule tego artykułu. Czy to najwspanialszy przedstawiciel motorsportu w historii naszego kraju? Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie da się nie docenić jego kariery. Po prostu, nie można przejść obojętnie obok człowieka, który tyle dokonał i który ma tak nieprawdopodobny talent. To kierowca, który zdarza się raz na… no właśnie – raz na ile? Bo w Polsce ani wcześniej, ani później, taki się jeszcze nie zdarzył. To trochę tak, jak z Igą Świątek, najlepszą tenisistką na świecie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy w tenisie dziewczyny z tak ogromnym talentem, umiejętnościami i możliwościami. I przypuszczam, że jeszcze długo po zakończeniu kariery przez Igę nie będziemy mieli takiej drugiej.
Kubica zawsze w Polsce będzie synonimem niesamowitej kariery i wielkich sukcesów. Zawsze będzie kimś wyjątkowym i kimś, kogo powinniśmy doceniać. Taki kierowca to unikat i powinniśmy być dumni z tego, że reprezentuje on biało-czerwone barwy. Miało być krótko, ale… w przypadku takiej postaci się nie da. Ta wciąż trwająca kariera to materiał co najmniej na kilka filmów i seriali, bo Robert w swoim życiu dokonał rzeczy – wydaje się – niemożliwych. Natomiast na teraz… po prostu, Panie Robercie, wszystkiego najlepszego!
Zdjęcie wyróżniające: Alfa Romeo F1