Nowy kalendarz F1 uwzględnia założenia regionalizacji
Sam początek sezonu F1 to regionalizacja w pigułce. W skrócie, przemieszczamy się w pewnym konkretnym kierunku, runda po rundzie. Sezon zaczyna się w Bahrajnie. Tydzień później zawodnicy rywalizowali będą w Arabii Saudyjskiej. Rozpoczynamy zatem na Bliskim Wschodzie. Następnie w kalendarzu jest Australia, Japonia oraz Chiny. Można stwierdzić, że jest to taka część oceaniczno-azjatycka. Później natomiast pojawia się pierwszy zgrzyt. Pomiędzy Grand Prix Chin i Grand Prix Emilii Romanii we Włoszech jest… Grand Prix Miami.
O ile sam początek pasuje pod regionalizację Formuły 1, tak już trzy rundy w kolejności Szanghaj, Miami, Imola – zupełnie nie. Powiem więcej – trudno sobie wyobrazić gorsze rundy następujące zaraz po sobie. Imola rozpocznie część europejską. Część europejską, w trakcie której zawodnicy zawsze wybierają się również do Kanady. Jeśli ktoś chce zająć się regionalizacją na poważnie, to Kanada w środku części europejskiej pomiędzy Monako i Hiszpanią też powinna jak najprędzej zniknąć.
Nie wszystko poszło tak, jak powinno
Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem też przerwę wakacyjną zlokalizowana pomiędzy Belgią i Holandią. Oba tory dzieli 300 kilometrów. Zespoły mogłyby się spakować w niedzielę po jednym wyścigu i po paru godzinach trasy być już na drugim torze. Ale nie – wszyscy będą musieli wrócić do domu, do swoich baz, po czym po miesiącu wrócić niemal dokładnie w to samo miejsce. Myślę, że kwestię tej przerwy wakacyjnej dałoby się rozwiązać nieco inaczej.
Po zakończeniu części europejskiej mamy Azerbejdżan, a następnie Singapur. To mogłoby zwiastować, że przed nami kolejna podróż po Azji. Nic bardziej mylnego. Po Singapurze przenosimy się bowiem do Ameryki. Najpierw Teksas, później Meksyk i Brazylia. Z Brazylii wracamy znów do Ameryki Północnej – do Las Vegas… a z Las Vegas do Kataru i w końcu do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Czy więc pod względem regionalizacji jest lepiej? Odrobinę tak, ale wciąż jest tu zbyt wiele zgrzytów.
Jak to powinno w F1 wyglądać naprawdę?
Można byłoby stworzyć taki kalendarz idealny pod względem regionalizacji. Na początek sezonu Australia – tak, jak było kiedyś. Następnie Singapur, Japonia, Chiny oraz Azerbejdżan. Następnie F1 zawitałaby do Europy, a tam kolejno Hiszpania, Monako, Węgry, Austria, Holandia, Belgia i Wielka Brytania. Po wyścigu na Silverstone nastąpiłaby przerwa wakacyjna – i tak większość zespołów ma bazę w Wielkiej Brytanii, więc to byłby naturalny stop.
Po wakacjach rywalizacja zostałaby wznowiona we Włoszech, na Imoli i Monzy. Stamtąd zespoły wybrałyby się na zachód. A tam kolejno – Kanada, Miami, Las Vegas, Teksas, Meksyk i Brazylia. Finałowe cztery rundy odbyłyby się na Bliskim Wschodzie – kolejno w Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie, Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Prosty, jasny podział. Pierwsza część – Oceania i Azja, druga część – Europa, trzecia część – Ameryki, czwarta część – Bliski Wschód. Bez żadnych podróży z Chin do Włoch przez Florydę. Bez wycieczki z Monako do Hiszpanii przez Kanadę. Również bez wyjazdu z Europy w kierunku bardzo dalekiego wschodu i Singapuru, aby w konsekwencji wylądować w Teksasie. To jest bez sensu – to nie ma niczego wspólnego z regionalizacją i oszczędnościami.
Można zrobić to dobrze…
Z całą pewnością pod tym względem więcej sensu ma kalendarz MotoGP. Tam wszystko zaczyna się w Katarze, po czym zawodnicy przenoszą się do Portugalii. Stamtąd ruszają do Argentyny i Stanów Zjednoczonych. Okej – początek może być kontrowersyjny. Cztery rundy na czterech różnych kontynentach. Natomiast to zamyka część amerykańską. Później mamy długą część europejską z małym wyskokiem do Kazachstanu. Następnie jest część azjatycko-oceaniczna z Indiami, Indonezją, Japonią, Australią, Tajlandią i Malezją. No i finał sezonu, oczywiście w Walencji.
Koniec końców należy się zastanowić, czy to aby na pewno odpowiedni kierunek? Czy powinniśmy myśleć o tym, jak wprowadzić regionalizację, czy może o tym, że ta pogoń za rozszerzaniem kalendarza jest bez sensu? Ludzie z zespołów spędzają praktycznie cały rok poza domem. W kalendarzu F1 na sezon 2024 są 24 rundy. Czy to aby na pewno dobre zmiany? Może zamiast regionalizacji trzeba by pomyśleć o zmniejszeniu liczby rund? Ale to się oczywiście nie wydarzy – to za duży biznes. Im więcej rund, tym więcej pieniędzy.