Kilka ważniejszych danych prezentuje w swoim artykule „Interia”. Zacznijmy w ogóle od wyjaśnienia sobie jednej kwestii. Polacy nie kupują sobie nowych aut. W sensie – nie kupują ich po to, żeby wsadzić do garażu i jeździć na zakupy, czy tam wycieczki. Spośród 555 tysięcy zarejestrowanych aut w Polsce w 2020 roku, tylko 162 tysiące trafiły do klientów indywidualnych. Tu zaliczani są też właściciele firm jednoosobowych. Czyli pewnie prywatne osoby kupiły tych aut jeszcze mniej. A samochody elektryczne?
Na początek zacznijmy od tego, że nadal nie ma mowy o żadnej rewolucji. Łatwo policzyć, że w ubiegłym roku ogólnie rozumiane samochody z bateriami, z wtyczkami, stanowiły 1% rejestracji w Polsce. Czyli liczymy tu i elektryki i hybrydy plug-in. Ale to nie wszystko. Bo warto tą liczbę rozebrać na czynniki pierwsze i zastanowić się, jak było naprawdę.
No bo zobaczcie. Wszystkich samochodów z wtyczkami zarejestrowano w naszym kraju w ubiegłym roku 5 i pół tysiąca z małym hakiem. 34% wszystkich tych samochodów to sztuki, które mają promować elektryki. Są tu m.in. auta testowe, do jazd próbnych, dla dziennikarzy itd. Są też auta flotowe, takie należące do firm leasingowych, wypożyczalni itd. Ile kupili ludzie? Zwykli ludzie, którym po prostu spodobał się elektryk i używają go na co dzień?
603 samochody. A więc tak. Spośród 555 tysięcy rejestracji w ogóle, 5 i pół tysiąca stanowiły auta z wtyczkami. I spośród tych 5 i pół tysiąca aut z wtyczkami tylko 603 kupili zwykli ludzie, do prywatnych celów… z czego pewnie i tak większość stanowiły hybrydy plug-in. Czy coś jeszcze trzeba tu dodawać? Czy naprawdę trzeba po raz kolejny powtarzać to, że elektrykami nikt nie jest zainteresowany? Naprawdę musimy dalej słuchać tych wszystkich bzdur o ekologii i zakazach diesli?