Szkoda całkowita – to temat, który jest kością niezgody od lat. Jak tłumaczy „Interia”, w polskim prawie nie ma jasnych przepisów mówiących o tym, kiedy samochód już nie będzie nadawał się do naprawy i musi być wycofany z ruchu. I jasne – to budzi różne, czasem skrajne sytuacje. Naprawiane są auta kompletnie zniszczone, z których niemal nic nie zostało. Albo takie, które w innym kraju nie miałyby prawa do rejestracji.
Natomiast z drugiej strony sytuacja jest też patologiczna. Masz stosunkowo nowy samochód i wystarczy stłuczka. Dosłownie lekkie puknięcie, przerysowanie… a nie daj boże wystrzelą poduszki powietrzne. No i co? No i masz szkodę całkowitą. I to jest jakaś kompletnie patologiczna sytuacja.
Bo wtedy samochód trafia do warsztatu. A tam wycena naprawy przy cenach oryginalnych części sprawia, że nikomu nie opłaca się już naprawiać takiego samochodu. Swego czasu bardzo głośno było o tym chociażby w Norwegii. Tysiące nowych Tesli z małymi uszkodzeniami trafiały na złom, bo nie opłacało się ich naprawiać. Jak zwykle pozostaje czekać na jakieś sensowne przepisy. Czyli – patrząc na polskich polityków – możemy jeszcze trochę poczekać.