Szwedzi wysłali w formie testu dwa samochody ze Sztokholmu do Nicei. Diesel był reprezentowany przez Volvo XC60 B5, elektryki przez Jaguara I-Pace. Oba to podobnej wielkości SUVy. Jak auta poradziły sobie z trasą liczącą ok. 2400 kilometrów?
Volvo na trasie tankowało zaledwie dwa razy, czyli zużyło trzy pełne baki. Koszt przejechania trasy? 2034 koron szwedzkich, czyli w przybliżeniu 900 zł. Oczywiście podróż była komfortowa, mało co mogło w niej przeszkodzić.
A samochód elektryczny? Jaguar stawał na ładowanie trzynaście razy… Wszystkie ładowania kosztowały 5571 koron szwedzkich, czyli 2400 zł. Wnioski nasuwają się tutaj same. Nie dość, że traci się czas na tankowanie, to jeszcze koszty są nieporównywalnie wyższe.
Możecie powiedzieć – OK, ale przecież nikt nie jeździ codziennie w trasy ze Sztokholmu do Nicei, czy inne na ponad 2000 kilometrów. No dobrze, natomiast po co kupować samochód, który ogranicza nasze możliwości, skoro można mieć taki, który zabierze nas wszędzie i wykona to zadanie taniej?
Kolejny raz potwierdza się, że samochód elektryczny spełni swoje zadanie wyłącznie jako któryś – drugi albo trzeci w rodzinie, taki do miasta, do pracy i z powrotem. Nie nadaje się na dalekie wyjazdy, chyba że kogoś na to stać, dosłownie i w przenośni – pod względem finansowym i utraty czasu, który ciężko na cokolwiek zagospodarować.