Portal Autoscout24.de podliczył ceny samochodów używanych w 2019 r. w siedmiu krajach. Metodologia była prosta: pod uwagę wzięto wszystkie segmenty i roczniki, a następnie wyliczono średnią cenę dla pojedynczego pojazdu. Wyniki zestawiono z badaniem ubiegłorocznym, które prezentowało ceny w 2018 r. Okazuje się, że we wszystkich krajach ceny aut używanych wzrosły.
Francja i Niemcy na czele
Średnia cena samochodu używanego we Francji wynosi 22 995 euro. To więcej o 1251 euro niż w roku poprzednim, ale nawet gdyby nie było tego wzrostu, to Francuzi i tak zachowaliby pozycję lidera.
Na drugim miejscu znaleźli się Niemcy ze średnią 18 377 euro za pojedynczy samochód i jest to wzrost o 2,4 proc. Kolejne pozycje zajmują: Austria (18 126 euro), Hiszpania (17 586 euro), Belgia (16 655 euro), Holandia (15 654 euro). Stawkę zamykają Włosi ze średnią ceną za auto w wysokości 14 446 euro.
Można dodać, że na wszystkich analizowanych rynkach ceny samochodów wzrosły, przy czym największy wzrost odnotowano w Belgii, gdzie ceny poszybowały o 9 proc.
Sprowadzamy z krajów, w których jest najdrożej
Pod koniec ubiegłego roku SAMAR przedstawił wyliczenia, które potwierdziły, że nad Wisłę najwięcej aut sprowadzamy z Niemiec. Do końca listopada było to 541 tys. pojazdów, co stanowiło ponad połowę wszystkich sprowadzonych samochodów w 2019 r.
Co ciekawe, drugim najpopularniejszym kierunkiem okazała się Francja, z której importowano 91 tys. pojazdów. Wychodzi więc na to, że najchętniej sprowadzamy auta z państw, w których są one najdroższe.
Teoretycznie powinno być więc tak, że gdyby omawiany ranking uwzględniał Polskę, to bylibyśmy na podium krajów z najdroższymi samochodami. Ale to nie miałoby absolutnie żadnego sensu i nie tłumaczyłoby, dlaczego jesteśmy jednym z najbardziej zmotoryzowanych państw w Europie. Przecież mało kogo byłoby wtedy stać na te samochody.
Niemcy mają kilka przewag
Wytłumaczeń dla tej sytuacji można szukać kilku. Po pierwsze, najczęściej na handel sprowadzane są auta, które wymagają “delikatnych poprawek”. Niemcy w 12-letnich samochodach nie naprawiają takich rzeczy, jak “dziwne dźwięki z silnika i zapalająca się kontrolka” – jak w tym egzemplarzu Audi A4 2.0 TDi z 2008 r., znalezionym na mobile.de. Nasi sąsiedzi wolą wystawić taki pojazd na handel za 12,8 tys. zł.
Polacy zaś chętnie naprawiają takie usterki – jak w tym egzemplarzu Audi A4 znalezionym na otomoto.pl za 13,5 tys. zł. Samochód według sprzedawcy przeszedł gruntowny remont silnika. Cena wyjściowa w Niemczech musiała być naprawdę niewielka, skoro sprzedawca widzi tutaj jeszcze możliwość zarobku.
To też tłumaczy, dlaczego chętnie sprowadzamy z Francji. Tamtejsze auta też często trafiają do nas po mniejszych lub większych przygodach. Jeśli koszty naprawy nie są wielkie, gra może być warta świeczki.
Ale Niemcy są popularnym kierunkiem z jeszcze jednego powodu: sprowadzenie auta z tego kraju jest dziecinnie proste. Ile razy słyszymy, że handlarz poleca dany egzemplarz, ponieważ osobiście wrócił nim z Berlina “na kołach”? Z niektórych części Polski wycieczka do stolicy Niemiec jest szybsza niż nad Bałtyk. Formalności na miejscu też nie są skomplikowane. Na miejscu jest wielu laweciarzy, którzy przywiozą auto do Polski, ale można też osobiście pobrać tymczasowe tablice z miejscowego urzędu i wrócić autem właśnie „na kołach”.
Na koniec trzeba wziąć poprawkę na jeszcze jedną rzecz: statystyki zwykle nie mają większego sensu. Niemcy może i mają jedne z najdroższych samochodów, ale ranking uwzględnia wszystkie auta, zaś my kupujemy zwykle te najtańsze.
Nigdy nie kupuj samochodów na „F”. Stereotypy w narodzie wciąż mają się dobrze