Właściciel Tesli testował samochód w trybie autopilota „Smart Summon”. Na filmiku zamieszczonym na YouTube widać, że samochód miał do wykonania kilka prostych czynności… z czym nawiasem mówiąc nie radził sobie najlepiej. Właściciel auta stał na zewnątrz i wszystko nagrywał, aż w pewnym momencie na miejscu pojawiła się policja.
Funkcjonariusz włączył sygnał dźwiękowy, a właściciel zatrzymał samochód. Policjant wyraźnie się zdziwił, ale w środku nie było kierowcy. Oczywiście filmik prawdopodobnie jest ustawiony i sytuacja została zaplanowana, natomiast powstaje pytanie – gdyby taka sytuacja zdarzyła się naprawdę, kto dostanie mandat?
W internecie pojawiły się już dziesiątki filmików ukazujących, że ten system jest zawodny. Dochodziło do zderzeń, potrąceń itp. System czasami wykrywał większe przedmioty i zatrzymywał się przed nimi, ale z tymi mniejszymi był już problem. Krótko mówiąc, Tesla ma jeszcze sporo do poprawy, natomiast „Smart Summon” już jest przecież w użyciu…
National Highway Traffic Safety Administration bacznie przygląda się obrotowi spraw. Istnieje wszak aplikacja, która sama steruje samochodem, nawet kiedy kierowcy nie ma w środku. Czy w takim przypadku za wypadek, stłuczkę, czy jakiekolwiek inne zdarzenie odpowiedzialny jest twórca wadliwego systemu?
Niezupełnie, bo przecież Tesla podkreśla, że kierowca jest odpowiedzialny za samochód i musi monitorować otoczenie, gdyż samochód może nie wykryć wielu przedmiotów… Po co w ogóle w takiej sytuacji istnieje zatem „Smart Summon”, skoro i tak kierowca wszystko musi kontrolować?
W całej tej sprawie więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Jeśli pojawią się poważniejsze zdarzenia, kto będzie odpowiedzialny? Kierowca, którego nie było nawet w samochodzie? No bo przecież nie system, który w tym momencie dyryguje samochodem. A może jednak? Przede wszystkim przebija się jednak inne pytanie – jak system z tak wieloma wadami mógł trafić do użytku?