Opinia ta w ustach doświadczonych rajdowców, którzy w swojej karierze walczyli na pustynnych maratonach w Maroku, Mauretanii, Senegalu, Rosji i Kazachstanie, nie wspominając o dziesiątkach rajdów zaliczonych przez nich w Polsce i Europie, ma dużą wagę. – Nigdy w życiu nie spodziewałem się takich zawodów! – mówi z przekonaniem Paweł Molgo, aktualny mistrz Polski w rajdach terenowych. – Jestem pod ogromnym wrażeniem, a za nami dopiero dwa dni zmagań.
Pierwszy etap rajdu Polacy potraktowali jako rozgrzewkę, ucząc się jazdy nowym samochodem, poznając specyfikę kenijskich dróg i rozgryzając zawiłości regulaminu. Dodatkowym kłopotem był bałagan, który wkradł się do organizacji zawodów po nieszczęśliwych wypadku załogi ze Szwecji. Ponadto organizatorzy zmuszeni byli odwołać jeden z trzech zaplanowanych odcinków specjalnych z powodu zbyt zniszczonej trasy i zalanego mostu.
Nasi zawodnicy mieli nieco mieszane uczucia, ale kolejny dzień im to wynagrodził. Biało-czerwony Mercedes 450 SLC w dobrym tempie zaliczył trzy oesy, pokazując, jak dzielnym jest autem, co zresztą manifestował nieustannie, machając do kibiców… wycieraczkami. Zbudowany na bazie seryjnego pojazdu nie ma większych szans, by rywalizować z czołowymi maszynami, które mimo klasycznych kształtów skrywają pod karoseriami wyczynowe rajdówki.
– Plasujemy się w środku stawki – to wszystko, na co stać naszego Mercedesa – mówi Paweł Molgo. – Ale naszym najważniejszym celem jest osiągnięcie mety tego niewiarygodnego rajdu. To wyścig, który rozpoczyna się rano, z chwilą gdy wychodzimy z hotelu, i który kończy się, gdy powracamy na biwak wieczorem. Nawet na dojazdówkach nie mamy tu chwili wytchnienia. Każda chwila jest drogocenna, bo może oznaczać spóźnienie na Punkcie Kontroli Czasu. Ne mecie byłem piekielnie zmęczony. To, co przeżywamy, trudno opisać słowami!