Tato, kup mi Martini

Saga z Robertem Kubicą wciąż trwa. Postronnych kibiców wszystko to zaczyna już powoli męczyć, bo ktoś najwyraźniej urządził sobie polowanie na kosmiczne statystyki, a rzesze fanów wciągają się w te pułapki niczym na mokradłach. #Supportujmy… ale na miłość boską, skończmy z tym szalonym opętaniem!

Tato, kup mi Martini
Podaj dalej

Wchodząc ostatnio na profile to zespołu Williamsa, to Martini, jedyne co widzimy w komentarzach, to zdjęcia Kubicy i wszechobecne hasztagi #SupportKubica. Nie ma kompletnie żadnego znaczenia, czy Williams życzy właśnie wszystkiego najlepszego jednemu z pracowników, wstawia świąteczny filmik, czy Martini opowiada o swoim nowym napoju. Wszędzie rzesze Polaków, którzy za punkt honoru wzięli sobie uprzykrzanie życia wszystkim śledzącym te, czy inne profile. Czy to jest jakiś rodzaj protestu? Czy to jakaś zorganizowana akcja? Jedno jest pewne, efekt będzie kompletnie odwrotny do zamierzonego.

Zadajmy sobie wszyscy pytanie, jak działają media społecznościowe, z czego żyją, co jest ich dobrem? No bo teoretycznie pan Zdzisław z Wodzisławia Śląskiego może założyć sobie Fanpage i produkować naprawdę świetne posty, ale nikt nie będzie ich widział, nikt nie będzie lajkował, komentował… nie będzie miał wyników, statystyk, co za tym idzie nie pozyska sponsorów i jego praca będzie warta tyle, co polskie monety sprzed denominacji. Czy Williamsa albo Martini interesują kolejne memy, obrazki z worami pieniędzy i hasztagi? Oczywiście, że ich interesują. Czy się nimi przejmują i biorą do serca to, że robią źle (?)… czy to zmieni ich decyzję? Trzeba nie być zbyt sprawnym umysłowo, żeby uwierzyć w taki scenariusz. Im więcej ruchu, tym lepiej. Decyzja i tak pewnie już dawno jest podjęta, a fanpage kują żelazo póki jest gorące.

Nie chcę być tutaj źle zrozumiany… bo jeszcze ktoś pomyśli, że mam jakiś osobisty uraz do pana Roberta. Nic z tych rzeczy. Pamiętam pierwszą część jego przygody w Formule 1. Czekałem na inaugurację sezonu F1 jak na święta… prezentem było to, że wstawało się w nocy, czy wczesnym porankiem i Polak rodak śmigał po Australii. Bawiłem się wtedy w wyścigowego inżyniera, zakładałem na uszy wielkie słuchawki i zapisywałem czasy wszystkich okrążeń na kartkach. Miałem ich tony, kochałem to, analizowałem, byłem niczym telemetria. Podejrzewam, że podobne upośledzenie mózgowe przeżywały też inne osoby. Kubica był wtedy naszym dobrem narodowym, miłością, ambasadorem marki o nazwie Polska. Był przybyszem z kosmosu, przyszłym mistrzem świata, który mówił po Polsku. Kiedyś była Skłodowska-Curie, potem papież, a nagle sztandar z orłem w koronie wziął Kubica i powiedział całemu światu, że nasza ojczyzna to nie jest jakieś „zadupie”, tylko normalny cywilizowany kraj.

Czy ja osobiście bym chciał, żeby Kubica wrócił do F1? Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo, szczególnie teraz, kiedy za Liberty Media królowa motorsportu rozwija się szybciej i lepiej, niż nielegalny rynek za czasów amerykańskiej prohibicji. Wszyscy byśmy tego chcieli… bo dlaczego nie? Kto by nie chciał siąść znowu przed telewizorem w niedzielę o 14.00 i popatrzeć na rodaka w F1? Przecież te niedziele były świętem, wszyscy się tym pasjonowali jak skokami za czasów Małysza. To piękne wspomnienia i wszyscy chcemy, żeby one ożyły. Sam kupiłem już bilety na tegoroczne Grand Prix Austrii i chciałbym tam zobaczyć Roberta. Chciałbym też obejrzeć wszystkie pozostałe wyścigi z Kubicą w roli głównej. Marzyć o tym, że wbije się na podium, że może wygra! Wszyscy byśmy chcieli choć przez chwilę żyć tym „życiem zastępczym”. Ale kibice nie mają w obecnym świecie żadnego wpływu na takie decyzje. A jeśli mają, to można go określić, jako mniej, niż 1%. Nikt nie przejmie się kolejnym memem, obrazkiem i hasztagiem. To naturalnie rodzaj wsparcia i pewnego rodzaju oddania, ale bez przesady… to wszystko powoli przeradza się w jakieś kompletnie niepojęte i nieokiełznane bydło, które chce roznieść wszystko dookoła, bo Polak rodak najlepszy, ale nie chcą go zabrać… te Łyliamsy.

Decyzja należy do Williamsa i dajmy im ją w końcu podjąć. Jeśli wybiorą Sirotkina to trudno… niech go wybiorą ale na miłość boską, po co cały ten hejt? Jeśli tak się stanie, to Kubica bez wątpienia sobie poradzi i będzie jeździł gdzie indziej, kto wie, może nawet wygrywał, a młodemu Siergiejowi powinniśmy wszyscy życzyć powodzenia. Nie oszukujmy się, gdyby ten chłopak nie miał talentu, to nigdy by nie był postrzegany jako kandydat do fotela w zespole F1. To nie jest tak, że Rosjanin ma grube miliony i od razu może robić co chce. Pieniądze nie zmienią faktu, że Sirotkin pewnie od małego ostro zapieprzał na kartingach na całym świecie, startował w kolejnych seriach tylko po to, żeby spełnić swoje marzenie i dostać się do F1. Patrząc czasami na wyścigi różnych serii zdarza się, że różnice między jednym i drugim gościem w tym samym samochodzie to 5, 6 sekund na okrążeniu. W tym przypadku możemy zadać sobie pytanie co on tam robi? Ale kiedy chłopaki tną się na setne części sekundy, to ja nie widzę w tym żadnej niesprawiedliwości. Wiadomo… historia Kubicy jest piękna, kapitalna… żaden reżyser by tego nie wymyślił lepiej, ale pamiętajmy, że życie to nie jest film, a to, że Polska chce Kubicy w F1 nie oznacza, że cały świat musi robić tak jak chce Polska. Jeśli ostatecznie Williams wybierze Sirotkina, to miejmy choć trochę godności i zamiast wyzywać ich od najgorszych, pogratulujmy każdy na swój sposób Robertowi za to, że toczył tak piękną walkę, która pasjonowała cały świat. Każdy medal ma dwie strony, a szklanka może być do połowy pełna – może zamiast tego ciągłego hejtu i pesymizmu okażemy też w końcu jakieś ludzkie cechy?

Nie chcę tutaj mówić, że jestem jakiś lepszy, czy mądrzejszy, bo na oficjalnym fanpage’u mistrzostw świata sam do teraz mam bana. I też przez Roberta. Wszystko rozegrało się kilka lat temu, kiedy na WRC+ mało go pokazywali, a fala gniewu zalała strony WRC. Wtedy czułem się pokrzywdzony, ale patrząc na to z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo to było głupie. To zachowanie szczeniaka, kompletnie nieodpowiedzialnego dzieciaka, gówniarza, który ma jakieś tam idee i myśli, że zawojuje kulę ziemską, marsa i jeszcze ze trzy galaktyki. To nic nie zmieni. Nigdy. Jak to mówią młodzi ludzie – nie róbmy syfu, bo za niedługo będzie się z nas śmiał cały świat, a nam będzie cholernie głupio.

Sprawa Martini. Nawet im się konkretnie obrywa każdego dnia. Legendzie, marce, która dla tego sportu zrobiła więcej, niż się nam wszystkim wydaje. Martini od zawsze było wszędzie, w najważniejszych miejscach, w F1, w WRC… Martini jest legendą, a my teraz karzemy ich za to, że Williams chce wybrać Sirotkina? Przecież to jakiś kompletny absurd. To tak, jakbym miał dziadka, który walczył za nasz kraj w powstaniu, a później 17 innych wojnach na całym świecie, a ja teraz miałbym do niego pretensje o to, że odśnieżając plac przed domem wywalał śnieg na prawą, a nie na lewą stronę wjazdu. Martini jest w końcu przede wszystkim producentem kapitalnych napojów. Czy zgodnie z ogólnie przyjętą polityką pójdę do sklepu, przewrócę regał z winami, wyleję je wszystkie, albo w ogóle będę omijał Martini szerokim łukiem? Nie. Kończąc pracę powiem tacie, żeby wziął po drodze do domu Martini, a jeśli wywrzeszczy mi do telefonu Support Kubica, to wsiądę w samochód i pojadę sobie kupić sam. Nie dajmy się zwariować.

Bez względu na to, jaki będzie oficjalny werdykt pamiętajmy o tym, kim jesteśmy. Nie jesteśmy bydłem, zwierzętami… tylko ludźmi. Pokażmy więc jakieś ludzkie cechy. Doceńmy wysiłek innych, bo zarówno Robert, jak i Siergiej mocno zapieprzali, żeby usiąść na tym fotelu. Nie mamy prawa ich teraz oceniać, a tym bardziej obrażać.

Tekst: Kamil Wrzecionko

Tagi: Kubica, F1, Williams, Robert Kubica, Formuła 1

 

Przeczytaj również