Podatek od przejechanych kilometrów? Brzmi jak abstrakcja, natomiast niestety, abstrakcją nie jest. To pomysł, na który wpadł duński rząd. Naturalnie ludzie natychmiast zareagowali i we wtorek ponad 150 tirów zablokowało centrum Kopenhagi. Problem w tym, że takie protesty niewiele już dają. Ekologiczna nagonka i swoisty „eko-terroryzm” trwają. I niestety, postępują coraz szybciej. Jak długo ludzie jeszcze będą wytrzymywać tę farsę?
Podatek od przejechanych kilometrów… szykujcie portfele
Ekolodzy i aktywiści coraz mocniej starają się narzucać ludziom swoje wizje. Na nieszczęście zwykłego obywatela, wielu tych aktywistów znajduje się na dosyć wysokich stołkach. Kolejne zakazy, nakazy, kuszenie jakimiś dodatkami i tak dalej. Politycy łapią się coraz to kolejnych pomysłów, aby w końcu zachęcić ludzi do kupowania pojazdów elektrycznych. Nawet nie tyle zachęcić. To już nie ma niczego wspólnego z zachęcaniem. Chodzi o to, aby obrzydzić ludziom pojazdy spalinowe. Sprawić, że ich użytkowanie stanie się nieopłacalne.

Bo przecież ludzie żadnej elektrycznej rewolucji ewidentnie nie chcą. Kompletnie ich to nie interesuje. Często podnosi się argument, że to naturalna kolej rzeczy. Że kiedyś samochody zastąpiły konie. Natomiast nic mi nie wiadomo o tym, aby nagle na konie zaczęto nakładać jakieś ogromne podatki. Aby ktoś koni zakazywał. Wszystkie te zmiany, które za argumenty podają ekolodzy, dokonały się same. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Po prostu powstawała lepsza, wygodniejsza, mądrzejsza technologia. Realna alternatywa.
Ludzie sami porzucali to, co stare i przerzucali się na to, co nowe. Bo nowe było lepsze. Dziwnym trafem auta elektryczne są na rynku dosyć długi czas i do żadnej rewolucji nie doszło. Ludzie już dawno temu mieli się przerzucić na elektryki. Tymczasem, wiele osób elektryki wciąż traktuje w kategorii mało śmiesznego żartu. Nikomu się nie spieszy do tej przesiadki. Ludzie nie chcą tej nowej technologii, bo uważają ją za nierozwiniętą. Za mniej komfortową, gorszą. A jak nie prośbą, to groźbą. Politycy nie mają zamiaru ustępować w tej eko-nagonce.

Będziesz płacił za to, że używasz pojazdu spalinowego.
W Danii wymyślono sobie, że przewoźnicy będą płacić podatek od liczby przejechanych kilometrów. Oczywiście te stawki będą koszmarnie wysokie w przypadku ciężarówek napędzanych dieslem i benzyną. Czyli – umówmy się – w przypadku zdecydowanej większości ciężarówek. Oczywiście rząd od razu podkreśla, że chodzi tu o walkę ze zmianami klimatu, redukcję emisji CO2 i o to, aby firmy w końcu zmieniły sprawdzone pojazdy na pojazdy elektryczne, bezemisyjne. Cudownie, prawda?

Organizator kopenhaskiej manifestacji podkreślił, że elektryczne ciężarówki są 3,5 razy droższe od tradycyjnych. Oprócz tego nie są wystarczająco rozwinięte i sprawdzają się tylko w mieście. Nie nadają się w trasę. No tak, czyli nie dość, że są droższe, to jeszcze są gorsze. Idealny interes. Nie sądzę, aby kogoś takie informacje jakoś szczególnie dziwiły. Ludzie wprost zauważają, że małe i średnie firmy po prostu upadną. Te, które pozostaną, będą musiały płacić daninę. A to sprawi, że koniec końców więcej i tak zapłaci nabywca. Przecież właściciel firmy nie weźmie tych kosztów na siebie, to oczywiste.
Początek końca?
Wiele osób zastanawia się teraz nad tym, jak obejść zakaz sprzedaży samochodów spalinowych w 2035 roku. Ale nie myślimy o tym, że sam ten zakaz może być najmniejszym problemem. Przecież da się tę sprawę załatwić w inny sposób. Wystarczy nałożyć jakieś podatki, dodatkowe opłaty i ludzie od razu zmienią samochód. Wystarczy jakiś mały podatek dźwigający cenę paliw do 15 zł. Albo taka opłata kilometrowa, jak w Danii. Jak nie prośbą, to groźbą… Eko-nagonka sprawi, że zmienisz swój samochód. A to, w jaki sposób to się wydarzy, jest dla nich mniej istotne… Tak samo jak to, czy na tę zmianę w ogóle będzie cię stać.