Wszystko wskazuje na to, że polskim miastom coraz bliżej do Europy. I niestety, w tym przypadku nie ma się z czego cieszyć. Diesel i benzyna są niechciane – władze miast postanowiły, że chcą u siebie stref czystego transportu.
Diesel i benzyna wkrótce będą na piętnowanym również w Polsce. Trzeba przyznać, że to tej pory paplanina aktywistów i innych takich omijała Polskę. Niestety, postępowa myśl, której w tym przypadku nikt u nas nie chce, dociera i do naszego kraju. Strefy czystego transportu w Polsce? To brzmi jak mrzonka, natomiast musimy być pewni tego, że są osoby, które będą chciały to przeforsować za wszelką cenę.

Pod apelem o zmianę przepisów podpisało się 11 prezydentów miast – informuje „Autokult”. Są to Białystok, Bydgoszcz, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa oraz Wrocław. Sami widzimy, że jakby na to nie patrzeć, są to największe miasta w naszym kraju. To daje do myślenia, bo zupełnie inny byłby oddźwięk, gdyby zdecydowało się na to 11 jakichś mniejszych miast, pokroju Wadowic, Rybnika, Zamościa, czy Sochaczewa.
A zatem, największe polskie miasta chcą stref czystego transportu. Myśl nowych przepisów ma być prosta – każdy samorząd ma prawo wprowadzić u siebie strefę czystego transportu i określić, jakie samochody mogą do niej wjeżdżać. Aktualnie w przepisach jest tyle zamieszania i są one tak surowe, że w naszym kraju nie istnieje żadna strefa czystego transportu. I DOBRZE! Po co to zmieniać?

To nie u nas, nie w Polsce…
Te przepisy nie mają żadnego sensu w przypadku naszego kraju. Funkcjonowała kiedyś strefa czystego transportu na krakowskim Kazimierzu, ale co się stało? „Autokult” podkreśla, że strefa nagle wykluczyła tyle pojazdów, że wszyscy zaczęli narzekać. Restauratorzy, mieszkańcy, wszystkie osoby prowadzące w tej strefie działalność gospodarczą. Po prostu głupim pomysłem odcięli tę strefę od życia.

Ale teraz te przepisy miałyby się niby zmienić. Jak? Nie wiadomo, bo tego w apelu nie skonkretyzowano. Eksperci przewidują jednak, że strefy byłyby niedostępne dla aut z silnikiem typu diesel, które nie spełniają norm minimum Euro 5. A to oznacza, że do strefy wjechałyby wyłącznie samochody spalinowe wyprodukowane od początku 2011 roku.
Co to tak naprawdę oznacza? Jeśli przyjąć, że po polskich drogach porusza się aktualnie nieco ponad 18 milionów samochodów osobowych, normy Euro 5 nie spełnia… ponad 5 milionów z nich. Nie ma naturalnie na ten moment żadnych szczegółów, ale już widzicie, że temat jest kontrowersyjny.

Fajnie – rząd kupi nam wszystkim nowe auta?
Nie rozumiem jednego. Co jeśli ktoś mieszka na terenie takiej strefy. Albo po prostu musi się tam codziennie dostać i nigdy nie wiązało się to z większymi problemami. Co teraz? Rząd kupi tej osobie nowe auto? A może zapłaci wszystkie kwity, żeby tak czy inaczej ta osoba mogła tam wjechać? Wytłumaczcie mi proszę – co z posiadaczami tych 5 milionów samochodów, których nagle poczęstuje się plaskaczem w twarz? Ale co to obchodzi rządzących, ludzi zazwyczaj majętnych? „Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka…”