Czy wkrótce w miastach funkcjonowały będą nowe ograniczenia prędkości? 30 km/h w terenie zabudowanym? To wydaje się wręcz niemożliwe. Absolutna katorga – utrudnianie i tak trudnego już poruszania się po miastach. Natomiast w wielu krajach takie rozwiązanie jest już testowane. Czy również w Polsce należy się go spodziewać? Prędzej, czy później, na pewno tak będzie.
Nowe ograniczenia prędkości? Tylko 30 km/h…
30 km/h w terenie zabudowanym. To wydaje się czystą abstrakcją, prawda? Niestety nie jest nią. Od pewnego czasu życie kierowcy jest coraz bardziej wymagające. Coraz trudniejsze, coraz mniej satysfakcjonujące. Niemal wszystkie nowe przepisy są prawdziwymi ciosami w tych, którzy po prostu kochają motoryzację. Za punkt honoru postanowiono sobie zniszczenie klasycznej motoryzacji. I zastąpienie jej jakąś podróbką. Czymś, co udaje, że jest samochodem. Czymś, co potrzebuje zastępów PR-owców, którzy to jakoś obronią.

Życie kierowców jest notorycznie zatruwane. Mam wrażenie, że robi się wszystko, aby tych kierowców tylko bardziej i bardziej zdenerwować. Aby odebrać im jakąkolwiek przyjemność z prowadzenia samochodów. I ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 30 km/h będzie tylko kolejnym krokiem do tego, aby obrzydzić kierowcom jazdę samochodem. Aby obrzydzić coś, co dla wielu jest świętością. Czymś, co daje im chwilę spokoju, relaks, odprężenie.
Pewnie myślicie sobie, że to jakaś następna głupota, która nigdy nie zostanie wprowadzona. Jeśli tak myślicie, to się mylicie. Strefa Tempo 30 od dłuższego czasu funkcjonuje już w Szwajcarii. I nie jest żadną tajemnicą to, że i w Polsce są plany wprowadzenia takich stref. Dla przykładu wiemy, że w Warszawie taka strefa powstanie planowo w 2024 roku. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że za Warszawą pójdą kolejni. Każdy będzie chciał się przecież załapać na nową modę i wprowadzić nowoczesne, europejskie przepisy.
30 km/h. Powodzenia…
Z badań wynika, że przy potrąceniu pieszego przy prędkości do 30 km/h, pieszy ma 90% szans na przeżycie. Przy prędkości między 30 a 45 km/h szanse maleją do 50%. I tak dalej i tak dalej. Na portalu „Autokult” czytamy też, że w Szwajcarii w miejscach wprowadzenia strefy Tempo 30, liczba wypadków spadła średnio o 35%. Dobrze, ja naprawdę wszystko to rozumiem. Tylko jednak widzę w tym jeden… a w zasadzie to kilka zasadniczych problemów.
Po pierwsze, musimy zrozumieć, że obywatele różnych krajów zachowują się zupełnie inaczej. Szwajcarzy z natury są ludźmi, którzy raczej przestrzegają przepisów ruchu drogowego. Dlaczego? A no dlatego, że prawo jest tam bardzo skrupulatnie egzekwowane. Fotoradarów można się spodziewać niemal wszędzie i część z nich jest niewidoczna. Raz, że przeciętny Szwajcar ma inną mentalność, a dwa, że jest wystraszony, bo wszędzie patrzy na niego fotoradar. Jeśli zamiast 50 km/h ograniczenie nagle wynosi 30 km/h, to jednak lepiej pojechać te 30 km/h i nie ryzykować. Natomiast wypadki w dalszym ciągu się pojawiały. Było ich tylko trochę mniej. Dlaczego?

A no dlatego, że ludzie przecież niechętnie przestrzegają przepisy. Jeden pomyśli, że trzeba zwolnić. A drugi ma to gdzieś. Czy naprawdę komuś z was wydaje się, że przeciętny Polak pojedzie w terenie zabudowanym 30 km/h? Jeśli tak, to polecam przejechać się drogą ekspresową, albo nawet terenem zabudowanym i zobaczyć ile osób przestrzega przepisów. Przestrzegają – tam gdzie stoi fotoradar. A raczej nie zanosi się, aby wkrótce co druga prosta była w naszym kraju obstawiona fotoradarem. Tym bardziej takim, o istnieniu którego nie wiedzą kierowcy.
Zdumiewający wniosek
„Autokult” podaje, że przy prędkości do 30 km/h szanse na przeżycie pieszego w przypadku wypadku to 90%. I tak dalej i tak dalej. Natomiast ja nie potrzebuję żadnych kosztownych badań, aby stwierdzić coś jeszcze innego. Mianowicie, wystarczy zmniejszyć dopuszczalną prędkość do 10 km/h i szanse przeżycia pieszego wzrosną do 99%. Wystarczy wprowadzić strefy Tempo 0 z zakazem ruchu i… gwarantuję wam, że nagle – jakimś cudem – nie dojdzie do nawet jednego śmiertelnego wypadku!
Zmierzam do tego, że nowe przepisy można naciągać i naginać w nieskończoność. I raz, że niekoniecznie musi to przynieść jakikolwiek efekt, a dwa, że popadamy w jakieś kompletne absurdy. Taka to jest właśnie demokracja, że kolosalna większość obywateli chce jednego, a grupka polityków robi coś zupełnie innego. Głos obywatela nie ma już żadnego znaczenia. Czy to chodzi o auta spalinowe, o rodzaj pieca, ogrzewania, czy o to, czy w sklepie masz płacić gotówką, czy kartą. Decyzję za ciebie podejmie polityk. A ty masz siedzieć po cichu i się dostosować.