Morawiecki ostrzega. Nie ma co liczyć na otwarcie branży turystycznej? A może to dopiero początek ograniczeń?

Nie wiadomo kiedy rozpoczęła się druga fala koronawirusa i czy w ogóle już się skończyła. Tym czasem premier Morawiecki już ostrzega przed trzecią i twierdzi, że wchodzimy w decydujący okres walki. No cóż, w ostatnim roku słyszeliśmy to już jakieś 700 razy.

Morawiecki ostrzega. Nie ma co liczyć na otwarcie branży turystycznej? A może to dopiero początek ograniczeń?
Podaj dalej

Przed nami decydujące tygodnie w walce z pandemią. Zagrożenie trzecią falą jest ogromne i musimy być przygotowani na każdy scenariusz – napisał na Facebooku Morawiecki. Oprócz tradycyjnych przechwałek jest jeszcze fragment: – […] nie zapominajmy, że my wszyscy możemy im (lekarzom) pomagać stosując się do zasad bezpieczeństwa sanitarnego. Właśnie teraz w obliczu trzeciej fali epidemii jeszcze bardziej powinniśmy pamiętać o zasadzie DDM – dystans, dezynfekcja, maseczka.

W ostatnich dniach coraz mocniej buntuje się m.in. branża turystyczna. Restauracje, hotele, muzea, ale też cała branża rekreacyjna, sportowa itd. Ludziom prowadzącym biznesy po prostu brakuje już pieniędzy do życia. Wszyscy czekają na informacje kiedy będą mogli otworzyć na nowo swoje firmy. Tymczasem premier tłumaczy, że dopiero wchodzimy w decydującą fazę walki.

Można między wierszami „wyczytać” z tego, że nie ma absolutnie żadnej możliwości otwarcia chociażby restauracji. Skoro teraz zagrożenie trzecią falą jest tak ogromne (oczywiście w mniemaniu rządu) i teraz tak naprawdę jeszcze bardziej mamy pamiętać o zasadzie DDM… To dla mnie to jest jasny sygnał, że żadnych zmian w obostrzeniach nie będzie. A jeśli już będą, to wyłącznie na gorsze i zamknięci będziemy jeszcze bardziej.

Morawiecki postraszył. Co z tego wynika?

Brakuje w tym wszystkim konsekwencji. Rząd sam przedstawił plan z dokładnymi liczbami – kiedy przechodzimy na fazę żółtej strefy, czerwonej, kiedy na kwarantannę itd. Tymczasem dzienne przyrosty są niewielkie, według wyliczeń większość kraju powinna być dawno w żółtej strefie, powinniśmy mieć znaczące luzowanie obostrzeń. My za to mamy kolejne ograniczenia i zakazy. A przy tym najgorsze jest to, że firmy upadają i prawdę mówiąc nie mogą liczyć na żadną sensowną, miarodajną pomoc.

Nie chodzi o to, że ktoś tu twierdzi, że koronawirusa nie ma, albo że jest niegroźny. Chodzi o to, że ludzie są w desperacji i mają gdzieś to, co mówią ważni panowie pod krawatami w Warszawie. Kiedy masz zamknięty biznes od pół roku i cały czas musisz utrzymywać lokal i płacić pracownikom, to już nie jest tak kolorowo. Wtedy już prośby, apele i śmieszne rozporządzenia nic nie znaczą. Ale co mogą wiedzieć o tym politycy? W przypadku 95% z nich wciąż aktualne jest hasło, że gdyby mieli do prowadzenia choćby budkę z hot-dogami, to ta splajtowałaby po miesiącu pracy.

Kto z nas nie chciałby w końcu wrócić do normalnego życia? Pojechać sobie na weekend do jakiegoś hotelu, pospacerować po ładnym mieście, zjeść coś fajnego w restauracji? Tu nie chodzi tylko o to, żeby krytykować. Ale przecież obecnie restrykcje nie mają żadnego sensu. Całkowicie pozamykane są stadiony, ogólnie wszystkie obiekty sportowe, wyciągi narciarskie – miejsca gdzie naturalnie można budować odporność, na świeżym powietrzu i z zachowaniem dystansu. Tymczasem pootwierane są sklepy, gdzie człowiek stoi na człowieku w zamkniętym pomieszczeniu. Biedronka, Ikea, Tesco, Pepco itd. Tam można się gromadzić?

Obywatelskie nieposłuszeństwo będzie coraz częstszym obrazkiem i nie można się temu dziwić. Nawet w najmniejszym stopniu. Tu już nie chodzi o jakąś pandemię i zarażenia. Tu chodzi o to, że tysiące ludzi stanęło na skraju bankructwa i nie mają zamiaru poddać się i rzucić w tę przepaść…

Przeczytaj również