Szymon Gospodarczyk to człowiek wielu talentów. Śledząc jego kolejne aktywności zastanawiamy się, czy jest coś, czego ten facet nie potrafi? Zacznijmy od tego, że to prawdziwy maestro sztuki rajdowego pilotażu. I mowa tu zarówno o rajdach „płaskich”, jak i o rajdach terenowych.
W ubiegłym sezonie wspólnie z Mikołajem Marczykiem, Szymon został mistrzem Polski w rajdach. Oprócz tego w trakcie całego sezonu zawodnik spełniał się na trasach rajdów terenowych, a w styczniu wystartował w swoim kolejnym Rajdzie Dakar, jako pilot ciężarówki. Zresztą w Dakarze też miał doświadczenie już wcześniej, m.in. ze startu w UTV.
Długodystansowe wyzwanie
Podczas Dakarów Gospodarczyk udowadniał, że długi dystans nie jest mu straszny. Tym razem postanowił udać się w nieco inny „rajd”. Korzystając z przerwy w startach pilot postanowił spełnić swoje marzenie i przejść Główny Szlak Beskidzki. To ponad 500-kilometrowa trasa z miejscowości Wołosate do Ustronia.
– Nigdy nie mogłem sobie na to pozwolić. Kiedy tylko pogoda była odpowiednia na takie rzeczy, ja byłem w trakcie sezonu rajdowego i nie było szans na tak długie „odcięcie się od normalnego życia”. Znalazłem więc pozytywną stronę aktualnej sytuacji, zrobiłem rezerwację w 19 schroniskach, wytyczyłem trasę po 20-30 kilometrów dziennie, spakowałem plecak i stwierdziłem, że nie ma na co czekać – pisał Szymon 18 maja. Jak powiedział, tak zrobił. Gospodarczyk 19 maja był już na trasie.
Pilot w swoim stylu dzielił się ze swoimi fanami relacjami, codziennie wrzucając zdjęcia i filmiki na stories i opisując obszernie etapy w podsumowaniach w formie postów. Wkrótce zgłaszać zaczęli się chętni ku temu, aby towarzyszyć Szymonowi w tej pięknej podróży. W kilku etapach z Szymonem szedł jego brat, a na trasie pojawiali się też tacy zawodnicy, jak Aron Domżała, czy sam Mikołaj Marczyk.
Mnóstwo spotkań, m.in. z rajdowymi kibicami, trudniejsze i łatwiejsze etapy. Raz padało, była mgła i błoto, później zaś świeciło słońce a droga była w lepszym stanie. Raz pod górę, później w dół. Gospodarczyk realizował swój plan i pewnie, zgodnie z planem, 6 czerwca zameldował się na mecie Głównego Szlaku Beskidzkiego w Ustroniu, pokonując pieszo 501,7 km polskimi górami.
Mistrz Polski dał radę!
– Zawsze gdzieś z tyłu głowy miałem to marzenie, tylko brakowało czasu. Decyzja, że idę zapadła na 4 dni przed wyjazdem. Wiedziałem, że będzie to trudne pod względem fizycznym. Na szczęście kilka tygodni przed wyjściem na szlak zacząłem biegać 10-12 km dziennie co świetnie przygotowało moje nogi na tak długą wędrówkę – pisał Gospodarczyk.
– Bardzo mnie stresowały pierwsze 4 etapy, na których obawiałem się spotkania z niedźwiedziem. Przez to w nocy ciężko było mi zasnąć, szczególnie, że ślady „misia” widziałem dość często. Kiedy wyszedłem z Komańczy byłem już wyluzowany – zdradzał mistrz Polski.
– Kiedy byłem bliżej rodzinnego domu miałem super support od rodziny w postaci dowozu naleśników i ciepłej herbaty na szlak. Dodawało mi to nie tylko energii ale i dodatkowej motywacji. Kiedy wyruszałem samochód zostawiłem w Ustrzykach Górnych. Mój brat podjął wyzwanie, wsiadł na rower i w 10 godzin pokonał dystans 290 km, żeby odebrać auto i podstawić je później do Ustronia – opowiadał o logistycznych wyzwaniach pilot.
– Czułem się trochę jak na Dakarze, bo moim zadaniem codziennie było przejść z punktu A do punktu B, coś zjeść, zrobić pranie i się zregenerować. Niczym innym nie musiałem sobie zaprzątać głowy. Na szczęście nie miałem dużych problemów na trasie. Dyskomfort sprawiały bąble i otarcia na stopach, które zaczęły się pojawiać w czwarty dzień. Na 7 etapie musiałem poradzić sobie z kleszczem, który chciał iść dalej ze mną – tłumaczył Gospodarczyk.
– Przewodnik turystyczny z którego korzystałem podaje, że długość szlaku to 501,7 km. Mój zegarek z GPS-em wskazał łącznie 528,9 km i 21 130 metrów przewyższenia. Dziękuję za Wasze wsparcie w trakcie mojej wędrówki. Kolejne wyzwania przede mną – tym razem te sportowe. Pamiętajcie, że warto spełniać marzenia – podsumował Szymon.