Najwyższe organy Unii Europejskiej przegłosowały zakaz, w myśl którego od 2035 roku nie będzie możliwości, abyś zarejestrował nowy samochód spalinowy. Oczywiście z małymi wyjątkami. Natomiast jeśli nie jesteś milionerem, te wyjątki nie będą cię raczej dotyczyły. Ludzie wciąż zadają sobie wiele pytań. Czy to wszystko ma sens? Czy po 2035 roku wciąż będę mógł jeździć zwykłym samochodem spalinowym?

Samochód spalinowy będzie luksusem?

W zasadzie nie ma przepisów, które zakazałyby ci posiadać samochód spalinowy po 1 stycznia 2035 roku. Przynajmniej na razie. Nie ma takiego przepisu. W myśl tego, co przegłosowano w Unii Europejskiej, obowiązywał będzie zakaz rejestracji nowych aut spalinowych na terenie Unii Europejskiej. Tak więc w teorii od 2035 roku na drogi nie wyjedzie żaden nowy pojazd napędzany benzyną, lub dieslem. Tyle mówi teoria, bo w praktyce będzie to wyglądało nieco inaczej.

Nowe auta spalinowe nadal będą rejestrowane. Wystarczy, że będą to samochody producentów, którzy rocznie sprzedają do 10 tysięcy pojazdów. Znów – w teorii nic nie stoi chyba na przeszkodzie, aby konkretny producent stworzył sobie kilka marek-córek, w zamyśle „luksusowych”. Wystarczy pięć takich marek i już możesz sprzedać 50 tysięcy aut. Z tym, że z innym znaczkiem na masce. Oczywiście wyłącznie tutaj teoretyzuję. Nie będzie też zakazu sprzedaży czy rejestracji nowych aut przeznaczonych na tory wyścigowe, aut sportowych.

Nie będzie też zakazu posiadania samochodu spalinowego. Jeśli więc do końca grudnia 2034 roku kupisz sobie nowe auto spalinowe i go zarejestrujesz, to może ci służyć przez kolejnych 15, albo i 20 lat. Oczywiście o ile będziesz w stanie go utrzymać w odpowiednim stanie. Nie będzie też problemów z tym, aby kupować auta na rynku wtórnym. Więc w zasadzie większość ludzi odczuje ten zakaz pewnie koło 2050 roku, kiedy na rynku wtórnym zabraknie w miarę zadbanych aut używanych.

Zakaz jest bez sensu?

Spójrzmy na temat z nieco innej strony. Unia Europejska ma powierzchnię 4 233 000 km². Nasza planeta ma powierzchnię… 510 100 000 km². Oznacza to, że powierzchnia Unii Europejskiej to w przybliżeniu 0,83% powierzchni całego globu. Mniej, niż 1%. Więc nawet jeśli w unii wszystko będzie OK, co z tego? Przy założeniu, że w ogóle w unii będzie „OK” i rozwiąże się jakoś problem ciężarówek, samolotów, czy statków. Cały świat będzie „kopcił”, a my, w tym niecałym procencie, będziemy się klepać po plecach, że zmieniamy klimat? Przecież to niedorzeczne.

Sama Afryka ma powierzchnię ponad 7 razy większą, niż Unia Europejska. I bynajmniej nie wydaje mi się, aby tam rewolucja elektryczna nastąpiła… w sumie to kiedykolwiek. Co z Bliskim Wschodem, który śpi na ropie naftowej? Co z biednymi krajami w Azji i Ameryce Południowej? Nikt nie zadaje sobie takich pytań. Można bardzo szybko dojść do wniosku, że to wszystko jest kompletnie bez sensu. Albo coś zmieni się globalnie, albo te zmiany nie mają żadnego sensu. Nie słychać jednak debaty na ten temat.

Może pora odpuścić?

Łatwo się mówi. W Unii Europejskiej mieszka ok. 447 milionów osób (ok. 5,5% ludności całego świata). I podejrzewam, że zdecydowana większość z tych 447 milionów jest przeciwna zakazowi. I już teraz wolałaby odpuścić ten temat. Problem jest taki, że decyduje za nas garstka osób. Garstka polityków, którzy chyba zaszli już w tym wszystkim za daleko, aby się teraz wycofać. To trochę smutne, trochę przerażające. Jeszcze gorzej jest, kiedy sobie pomyślimy, że wszystkie te zmiany są tak naprawdę bez sensu w ujęciu globalnym.