Dodatek w wysokości 56 000 zł na zakup samochodu to jeden z ostatnich hitów, a klienci mają już sposób, aby zachować całe pieniądze dla siebie. Ta sprytna sztuczka kosztowała w zeszłym roku ogromne pieniądze, a wszystko wskazuje na to, że ludzie nadal będą w ten sposób „pobierać” pieniądze dla siebie. Dodatek jest na samochód, ale w łatwy sposób można to obejść.
Dodatek na samochód

Dotacja, dofinansowanie, dodatek… Wszystko to mimo szlachetnej idei stało się instrumentem wypaczania rynku. Oznacza to, że producenci przestają oferować to, czego chcą ludzie. Jest to również narzędzie do wyciągania pieniędzy z kieszeni tych, którzy ich potrzebują, na rzeczy tych, którym nigdy nie jest ich dość.
Dziś patrzymy na niemiecki dodatek do samochodów elektrycznych. W dobie koronawirusa nasi zachodni sąsiedzi odnotowali znaczny wzrost rządowego wsparcia na zakup samochodów elektrycznych. Do końca ubiegłego roku wynosił on nawet 12 tysięcy euro (56 000 zł), korzystając ze wszystkich opcji. To dużo pieniędzy nawet jak na to, że elektryki są bardzo drogie. To praktycznie cena nowego samochodu z silnikiem spalinowym. Ale tą płacą tylko ci, którzy nie kupują i nie eksploatują samochodów elektrycznych.
Centrum Zarządzania Motoryzacją (CAM) z niemieckiego Gladbach ujawniło, że hojne dotacje są mocno nadużywane. Zdecydowanie przekraczając granice moralne przyzwoitego człowieka. W zeszłym roku dilerzy i klienci końcowi wykorzystywali fakt, że samochód z tak hojną dotacją wystarczył, aby stał nieruchomo przez 6 miesięcy, zanim można było go sprzedać. Nagle wszyscy szybko zapominali o przeznaczeniu dotacji. Ludzie więc przekazywali dodatek na samochód, którego nawet nie zamierzali używać. Stał w garażu przez pół roku, a potem go sprzedawali.
Gigantyczne pieniądze zostają w kieszeniach

W innej sytuacji na rynku te sześć miesięcy mogłoby wystarczyć, aby auto straciło na wartości. Ale przynajmniej w zeszłym roku była to bezpieczna „inwestycja”. Kupujący po prostu wzbogacali się kosztem niemieckich podatników, którzy zapłacili za część samochodu. Następnie był on sprzedawany – najczęściej za granicę – po pełnej cenie.
Na podstawie własnego śledztwa CAM podaje, że w ubiegłym roku dzięki dotacjom sprzedano 470 000 nowych samochodów elektrycznych. Ale po pół roku w rejestrach pozostało tylko 394 000. Nie wszystkie 76 000 samochodów zostało w ten sposób kupionych, dodajmy też te, które zostały skradzione lub całkowicie uszkodzone. Ale to będzie zaledwie garstka samochodów. Zdecydowana większość z nich została wyeksportowana za granicę. Według CAM na tym procederze ludzie wzbogacili się o… 1,7 mld złotych.
Z punktu widzenia koncernów samochodowych nie ma jednak problemu. Dodatek do samochodu elektrycznego oznacza przecież większą sprzedaż. Dealerzy też nie mają powodów do narzekań. Tylko podatnicy, którzy „wyciągnęli wtyczkę”, kiedy rozsądnie próbowali dalej korzystać z samochodów spalinowych i nie dostali zapłaty za coś, czego i tak nie chcą, znów zapłaczą.