Nazywam się Andreas Mikkelsen

Swoje 28 urodziny obchodzi dziś jeden z najlepszych zawodników rajdowych globu, trzykrotny medalista mistrzostw świata – Andreas Mikkelsen. Wszyscy znamy jego styl jazdy i możliwości za kierownicą samochodu. Wszyscy wiemy, jak szybki to kierowca, jak ogromny drzemie w nim potencjał. Ale czy wszyscy znają jego tragiczną historię? Wszystkiego dowiecie się z tej opowieści.

Nazywam się Andreas Mikkelsen
Podaj dalej

Andreas Mikkelsen: Urodziłem się w Norwegii, dokładnie w Oslo. Miałem od początku bardzo dużo szczęścia, moja rodzina miała pieniądze. Kiedy zacząłem jeździć na nartach, już w wieku 11 lat miałem ich 6 par, a to nie jest normalne… kiedy zacząłem ścigać się w motocrossie od razu miałem 3 motocykle. Jeśli czegoś chciałem, dostawałem to. Miałem okazję robić to, co naprawdę mi się podobało i mogłem robić to w profesjonalny sposób. Pewnego dnia przetestowałem samochód rajdowy na zamarzniętym jeziorze. Po tygodniu jazdy przyjechał tam mistrz Norwegii, a ja w wieku 16 lat potrafiłem go pokonać. Wtedy pomyślałem – może w tym sporcie uda się zrobić coś wielkiego.

Chciałbym, aby pieniądze nie liczyły się w tym sporcie. Aby każdy młody, utalentowany zawodnik miał szansę na zaprezentowanie swoich umiejętności na odpowiednim poziomie. Tak niestety nie jest i nigdy nie będzie. Potrzeba tutaj milionów euro. Pewnego dnia mój ojciec powiedział mi, że on swoją szansę już przegrał. Wtedy zrozumiałem jak dużo szczęścia spotkało mnie w życiu.

Kiedy miałem najlepsze samochody wielu ludzi mówiło, że to dzięki nim wygrywam, że tak naprawdę nie jest to kwestia talentu. Zmienił to mój menager. Powiedział, że najpierw muszę zdobyć serca norweskich kibiców. Muszę dostać podstawowy samochód i pokonać nim wszystkich. I dokładnie to zrobiliśmy. Jeździłem tym, czym jeździli inni. I pokonałem ich. Wtedy ludzie zaczęli rozmawiać o mnie w inny sposób. Wtedy zauważyli mój talent.

Rajd Larvik w 2009 roku był jedyną rundą w norweskich mistrzostwach rozgrywaną po asfalcie. Startowałem wtedy N-grupowym Subaru. Po wyjściu z lewego zakrętu przez szczyt samochód wzbił się w powietrze. Wylądowaliśmy już na wejściu w kolejny zakręt. To był potężny wypadek. Słyszałem mnóstwo krzyków i miałem bardzo złe przeczucia. Jak się później okazało, potrąciłem młodą dziewczynę, która niestety zmarła. To był szok. Myślałem, że to zły sen, że to nie dzieje się naprawdę. Mój pilot zabrał mnie do innego miejsca, abym został sam. Po chwili przyszedł do mnie i powiedział, że mama dziewczynki chce ze mną porozmawiać i czeka w ambulansie. Nie miałem pojęcia, co chciała zrobić. Myślałem, że chce mnie pobić. Kiedy byłem już na miejscu, bardzo mocno mnie przytuliła, a słowa, które wypowiedziała sprawiły, że w dalszym ciągu mogłem się ścigać. Na pogrzebie znalazło się mnóstwo ludzi. Dla wielu nie znalazło się nawet miejsca w kościele. Cmentarz był pełny ludzi. I to było po części piękne uczucie – jak blisko potrafimy ze sobą być, kiedy dzieje się coś złego. Rodzice dziewczyny wykonali kawał roboty, aby wsadzić mnie do rajdówki. Gdyby nie oni, to pewnie nie zaryzykowałbym po raz kolejny.

Później dostałem kontrakt od Skody. Popełniałem mnóstwo błędów. Zespół nie był szczęśliwy. Byłem bardzo blisko utraty mojego miejsca. Nie czułem się wtedy dobrze. Później zacząłem cieszyć się jazdą. Zrozumiałem, że nie jeżdżę tylko dla siebie… teraz byłem częścią zespołu. Po tym momencie wszystko się zmieniło i zacząłem wygrywać rajdy. Wygrałem mistrzostwo IRC, zacząłem coraz bardziej rozumieć samochody, rozmawiać z nimi. W tym punkcie mojej kariery chciałem więcej. Pojawił się Volkswagen. Mieli dokładnie taki sam cel, jak ja – chcieli być najlepsi. Zrobili auto do wygrywania… i wygrywaliśmy. Chcę być mistrzem świata. Nazywam się Andreas Mikkelsen.

Przeczytaj również